Temat: DZIECI WIEJSKIE NIE BAWIĄ SIĘ w PIASKOWNICY - BIOGRAFIA CHŁOPCA
.
D Z I E C I W I E J S K I E N I E B A W I Ą S I Ę W P I A S K O W N I C Y
Na podstawie własnej biografii: ...D O G O N I Ć WSPOMNIENIA...
[ Biograf chłopca Mietka - poezją, prozą i opowiadaniem ]
[ Zdjęcia, które występują, jeżeli chcesz zobaczyć, musisz przenieść na: wp.pl
Powodem jest to, że: http://www.far.org.pl/forum/viewtopic.php?pid=73782#p73782
Niektóre zdjęcia posiadają możliwość bez przenoszenia na: wp.pl do otwierania,
niektóre samoistnie przeskoczyły do pliku Picasa Web Albums, niektóre wstawiane były
już po zastosowaniu blokady przez Administratora strony. ]
Powód pisania wierszy i opowiadania
Czytając wiersze i opowiadania, gdy dostrzeżecie różnego rodzaju błędy, literówki,
grafomanię, pamiętajcie, że ja każde słowo napisałem sam, nikt w tym mi nie pomagał.
A przecież do wypadku należałem do ludzi klasy chłoporobotniczej i do zaiwania na roli
i w kopalni, a nie do pióra. Za pióro wziąłem się już po wypadku, gdy los posadził mnie
na wózek inwalidzki, w tym wypadku musiałem robić coś - wziąć się za coś.
W kolejności kalectwo i charakter popchnął mnie do pisania - i teraz nie potrafię już
wyzwolić się z tego. Piszę wiersze i opowiadanie sobie i Wam...
MIECZYSŁAW B O R Y S
...D O G O N I Ć WSPOMNIENIA...
własnej biografii
czyli raz jeszcze przeżyć dzieciństwo
Życiorys własny autora
Urodziłem się 20 grudnia w 1955 roku w rodzinie chłopskiej we wsi Cimanie, w powiecie
sokólskim na Podlasiu. Przyjście na świat odbyło się w domu rodzinnym przy akuszerce.
Zatem rodzice mieli całkowity wpływ na dowolną datę urodzenia w podaniu do figurowania
w metryce urodzeń. Z tego względu, żeby być młodszym, co było takim myśleniem, zapisali
mnie w Urzędzie Statystyk Urodzin, podając datę dowolnie sobie wcześniej wybraną, jako
15 stycznia 1956 rok. Natomiast w metryce kościelnej figuruję jeszcze inaczej, a mianowicie
jako urodzony 3 stycznia w 1956 rok. Najprawdopodobniej w tym dniu rodzice ustalali
z księdzem proboszczem parafii Zalesie datę chrztu i podali taką datę urodzin do metryki
kościelnej. Przyszedłem na świat jako drugi chłopiec w półtora roku po starszym bracie,
który ma na imię Stanisław. Ojciec ma na imię Izydor o imieniu francusko brzmiącym,
a to z takiego powodu takie imię rodzice nadali, iż prawdopodobnie pradziad ojca z czasów
marszu Napoleona na Rosję, wracając z wojny osiedlił się właśnie tutaj we wsi Cimanie.
Ojciec prowadzi ubogie gospodarstwo wraz z matką o imieniu Marianna z domu Kułak
o nazwisku panieńskim ze wsi Popławce z parafii Kundzin. Przy ojcu również pozostaje
brat Albin, który jest kawalerem bez założonej własnej rodziny. Brat ojca, będąc od
dzieciństwa ruchowo utykającym na jedną nogę i intelektualnie ułomnym oraz analfabetą,
gdyż z powodu inwalidztwa w ogóle nie chodził do szkoły, jest skazany na egzystencję
przy swoim bracie i jeszcze w dodatku jest około 15 lat starszym. Mniej więcej w półtora
roku po moim urodzeniu przyszła na świat pierwsza siostra, która ma na imię Mirosława.
A kiedy miałem już trzy lata, urodziła się druga siostra Janina. [...Zanim przyjdzie na świat
trzecia siostra Wiesława i zarazem ostatnia, będę mieć już między dziesiątym, a jedenastym
rokiem życia, zatem wszystko będę dobrze pamiętał.] Kiedy miałem między piątym, a szóstym
rokiem życia w 1961 roku w lipcu tuż przed żniwami lub podczas żniw, we wsi wybucha pożar,
który doszczętnie pochłoną prawie całą wieś, które wydarzenie pokrótce opisuję rozpoczynając
swoją biografię: "DZIECI WIEJSKIE NIE BAWIĄ SIĘ W PIASKOWNICY". Jest to moja pierwsza
pamięć, mając między piątym, a szóstym rokiem życia, jest to wiek w którym dziecko zaczyna
poznawać i rozumieć świat. A zatem w tym wieku napotkany w życiu pożar wsi nie mógł
przejść ot tak sobie obok w psychice wówczas tak małego człowieka. A zatem poniekąd
i dlatego musiało to się odbić w jakimś negatywnym stopniu w dalszym życiu tak małego
człowieka, jakim wówczas byłem ja. Stąd tak dobrze pamiętam ten tragiczny pożar wsi.
W 1963 roku w dwa lata po pożarze wsi rozpocząłem uczęszczanie do szkoły podstawowej
w Starowlanach, która jest odległa o 3 km. od wsi, co poniekąd także opiszę to wierszem
rozpoczynając wieku szkolny - pójściem do pierwszej klasy szkoły podstawowej.
W 1966 roku przystąpiłem do Pierwszej Komunii Świętej, w następny rok do Bierzmowania.
W dalszej części chłopięcego życia będę pasał krowy we własnym gospodarstwie, jak i również
w gospodarstwie stolarza z tej samej wsi, w zamian zapłaty rodziców za budowę naszej
stodoły. Do piątej klasy, kiedy uczęszczanie do szkoły odbywa się na popołudnie, będę pasał
krowy stolarza z rana, a podczas wakacji z rana i po południu. Kiedy już podrosnę mniej
więcej od piątej klasy będę pasł krowy tylko z własnego gospodarstwa, rano i popołudniu
na wakacjach, a podczas okresu szkolnego tylko po południu. Oprócz tego między innymi
pomagać będę przy pracach polowych związanych ze wszystkimi robotami na roli w polu,
jak i przy obrządkach w gospodarstwie przydomowym. Przelewek nie będzie, pracować się
będzie już w tym wieku, jak dorosły i nie tylko we własnym rodzinnym gospodarstwie, ale i
zacznie się już chodzić do robót do innych gospodarstw, jako na odrobek za pożyczanie
pieniędzy przez rodziców na nasze dziecięce szkolne potrzeby lub po prostu na odrobek za
prace polowe różnego typu wykonywane w naszym gospodarstwie przez rolnika, który posiada
rolnicze maszyny, jak na przykład ciągnik, snopowiązałkę, kopaczkę do ziemniaków i tymi
maszynami wykonywał w naszym gospodarstwie polowe roboty. Zamiast równorzędnej zapłaty
gotówką za wykonywanie tychże robót, trzeba było iść całą rodziną, żeby tę równą należność
odrobić własnymi rękoma. W innym razie rolnik za pieniężną zapłatę nie zechciałby wykonać
tych robót, iż często jest tak, że na przykład posiada maszyny rolnicze, a nie ma w rodzinie
rąk do roboty we własnym gospodarstwie, iż przeważnie dzieci są poza domem na uczelniach
lub gdzieś w świecie. Najczęściej bywa tak, że gdy ogólnie rolnik zazwyczaj bogactwem
przewyższa biedniejszych rolników, którzy są mniej od niego rolni. A przecież wiadomo, że nie
wszystko da się wykonać maszynami. Również w wolnych chwilach związanych z brakiem w
tym czasie robót we własnym gospodarstwie i w razie z niekoniecznością odrobków w cudzych
gospodarstwach, będzie się chodziło do ludzi do robót w wiejskich gospodarstwach za czystym
zarobkiem. Wykonywać będzie się prawie wszystko między innymi, jak: suszenie siana i
zwózka, przy żniwach zbóż i zwózce, wykopkach ziemniaków i przy innych różnych robotach
związanych w rolnictwie, nawet przy wywózce z obory obornika i przy rozrzucaniu
wywiezionego już na polu obornika. A kiedy z roku na rok nabierze się jeszcze mocniejszej
krzepy w rękach, a zdrowie będzie się miało, jak końskie, [ zwłaszcza podczas szkolnych
wakacji ], będzie się chodziło do ludzi i do murarki. A że po nastaniu Edwarda Gierka, rolnictwo
zaczęło się rozwijać i wsie zaczęły się rozbudowywać w budynkach gospodarczych, to z tego
powodu robót będzie co niemiara. Ludzie sami, którzy będą budować się, przychodzić będą
i wręcz z łaską prosić, żeby przyjść do robót budowlanych jak najbardziej za odpowiednią na
dany czasy zapłatą pieniężną za dniówkę. I tak życie będzie się toczyło przez następnych kilka
lat aż do ukończenia szkoły podstawowej. Z roku na rok stanie się coraz to bardziej
doroślejszym, a co za tym idzie coraz to bardziej silniejszym i coraz to bardziej nabierać się
będzie większej krzepy, tym samym bardziej będzie się mieć większy hart do roboty fizycznej
na roli. Z przynieś, podaj, pozamiataj, jak przysłowie mówi, choć to na wsi jest mało
praktykowane, tym bardziej wykonywane, [ bo trudniejsze są roboty ] zacznie się naprawdę
wykonywać roboty całkiem dorosłego i męskie między innymi jak: koszenie łąki, to przez cały
dzień katorżnicza robota zwłaszcza dla chłopca, który dopiero wchodzi w ciężką robotę bez
odporności fizycznej dorosłego mężczyzny, jeszcze w wieku czternastu, piętnastu, a nawet
jak i już szesnastolatka. Następna robota jeszcze gorsza i bardziej fizycznie wyczerpująca,
jak wywózka obornika zwłaszcza ładowanie na furmankę, to po całej dniówce ręce będą
drętwieć, że trudno będzie unieść je do góry. Albo jak przy murarce ręczne łopatą mieszanie
piasku z cementem, następnie z wodą, taszczenie zaprawy cementowej taczką w miejsca
przeznaczone przede wszystkim, jak zalewanie betonem stropu na przykład piwnicy lub innego
fragmentu budynku, tak żeby został związany beton bez skazy budowlanej na przyszłość.
Kto miał już z tym do czynienia, wie o co chodzi. Zatem robotę trzeba wykonać w jednym dniu.
Z tego względu przy takiej robocie pracować trzeba cały dzień i jeszcze dłużej wieczorem przy
lampie elektrycznej, żeby wykonać wspomnianą robotę dla prawidłowego związania betonem
stropu. Albo między innymi, jak kopanie wykopów zwykłym szpadlem i łopatą pod budowlane
fundamenty, ładowanie piasku ze żwirowni na furmankę lub jeszcze gorzej na wyższą
platformę, jak na traktorową przyczepę, wymaga dużo wysiłku i poświęcenia do roboty
obowiązku. Najbardziej jest męcząca taka robota nie z reguły ciężka wysiłkiem fizycznym,
jak ma się już tak zwaną tą krzepę, lecz taka robota, która nie będzie dawać przerwy
przynajmniej krótkiego odpoczynku podczas ciężkiego wysiłku, przy której robocie trzeba
będzie całą dniówkę zapieprzać, jak rozładowywanie worków z nawozami mineralnymi, czy
jeszcze gorzej worków z cementem, cegieł, gdyż tego jest zawsze dużo. Nie w sposób nie
wyobrazić i nie wspomnieć takich robót, jak na roli orka pługiem na parę koni przez cały
dzień, która już w przyszłości mnie czeka i nie pominie za żadne skargi czy wymówki, skoro
przeznaczenie urodzenia w chłopskiej rodzinie mnie spotkało. Chodzenie za pługiem i końmi -
tam i z powrotem i trzymanie w rękach pług, żeby lemiesz nie wypadł z orki trzeba będzie nie
lada wprawy i siły zwłaszcza w tak młodym wieku, jak chłopcu kilkunastoletniemu.
Tak na marginesie to nie będzie, jak chłopca miejskiego jazda rowerem po miejskim chodniku.
Tutaj trzeba będzie mieć jaja i być odpornym i wytrzymałym na trudy roboty na roli.
Chodzenie za pługiem przez cały dzień zwłaszcza w pierwszym dniu orki po zimie lub jesienią
po lecie będzie dniem najgorszym. Tam i z powrotem przez cały dzień na przykład w odległości
stu, czy dwustu metrów za pługiem będzie dawać tak mocno w kość, że nogi podrętwieją
i będzie się tak zmęczonym, że kiedy człowiek, a raczej jak w moim przypadku chłopiec wróci
do domu, to tylko od razu padnie do łóżka spać, zwłaszcza po pierwszym dniu, kiedy siły
opadną doszczętnie, a co najmilsze wówczas będzie to tylko wspomniane łóżko.
Takie życie będzie w starszych klasach szkoły podstawowej. Ale pamiętajcie mieszczanie,
którzy wysiłku i potu nie doznaliście, a będziecie tylko znać z rozrywki uganiania się za piłką.
Nie oznacza to, że moje życie jest gorsze od waszego. Wszystko zależy od tego, jakie ma się
rozumowanie życia i rolę obowiązków wykonywanych w swoim środowisku.
Jednemu nawinięcie onuc na nogi sprawi wysiłek, a drugiemu orka w polu nie będzie trudem,
lecz rozumianym obowiązkiem.
[ Na okładce książki mapa geograficzna obszaru w którym dzieją się wydarzenia, panorama
wsi i dom rodzinny autora z dzieciństwa. ]
https://www.google.pl/maps/@53.5053285,23.5282006,14z
https://photos.google.com/photo/AF1QipOpc9KlIr5F89MQhwDs346iNRenXANPFyyriuAz?hl=pl
https://photos.google.com/photo/AF1QipNoWXiekCRggfo7lBj1WbLtgZD17F7FuF6jW1-n
*
Jeśli wychowujesz się w mieście, to masz pecha.
ROZDZIAŁ I
W I E K P R Z E D S Z K O L N Y
PIERWSZA PAMIĘĆ
[ Pożar wsi! ]
Lipiec przed żniwami - lato w pełni, jest nas czterech, przebywamy
nad sadzawką, wchodzimy do wody zanurzając nogi do kolan, łapiemy
żaby, pijawki, które przyklejają się nam do nóg, odrywamy już na brzegu.
Między wsią, a sadzawką, pola w złotych zbożach dojrzewają.
Po spojrzeniu w stronę wsi, oczy nasze ujrzały, jak od wsi dym z powiewem
wiatru falując na pole i łąkę ku ziemi się kładzie, zbliżając się do nas!
Wystraszeni co się stało? Co się dzieje? Z lękiem i strachem ku wsi biegniemy,
bo tam przecież domy nasze stoją! Biegniemy ścieżką między łąką, a łanem zboża.
Gdy dobiegliśmy na samą górę "Antonowego wzgórza"* - zobaczyliśmy na własne
oczy pierwszy raz w życiu jak domy, obory i stodoły w piekielnym ogniu stojące płoną!
Widząc to zjawisko ze strachu przez krótki czas z przerażenia stoimy jak zamurowani,
nie wiedząc, co ze sobą zrobić dalej, stać czy biec do wsi, którą ogarnął pożar?!
Czy z przerażenia uciekać w odwrotną stronę? Spoglądamy jeden na drugiego...
Patrzymy na płonącą wieś... W końcu zbieramy się na odwagę i biegniemy w stronę
płonącej wsi. Znajdując się już na ulicy, rozbiegliśmy się w kierunku swoich domostw.
Matki nas przygarnęły pod swoją opiekę, mając nas w obecności wzroku tak, żeby
nam nic złego się nie stało. Tymczasem słupy dymu wydobywające z płonących chat,
obór, stodół pną się pod niebo lub z powiewem wiatru kładą się falą zygzakową ku
ziemi, jak wstążki na wietrze! Budynki, które mają dachy pokryte dachówkami,
rozgrzane pożarem strzelają, jak groch wrzucony do pieca! W oczach przerażenie
jest większe, niż to zjawisko płonącej wsi! Wiatr jęzory ognia przenosi na obręb
dalszych domów, obór i stodół! Z wojny granaty zaległe na strychach domostw,
obór, stodół wybuchają jeden po drugim! Wybuchy z piekielną siłą strzech rozrywających
i płonących unoszą się ku górze i z porywem wiatru jeszcze niedopalone resztki żarzące
się dalej i dalej niesie ze sobą, po czym wypalone gdzieś tam dalej opadają na ziemię
w postaci już popiołu. Przerażeniem i paniką cała wieś jest ogarnięta! Kobiety dzieci
poczęły ku sobie tulić, żeby przed straszliwie potężnym przerażeniem uchronić.
Niektóre nawet zasłaniają oczy dzieciom, żeby nie patrzyły na tak przerażające zjawisko.
Z tych obór, które doszczętnie jeszcze ogień nie ogarnął, mężczyźni zwierzęta przed
ogniem i w rezultacie przed śmiercią w panice zaczęli wypędzać! A te budynki, które już
są ogarnięte w całkowitym ogniu, płomienie i rozgrzane powietrze ludzi tylko na dystans
trzyma w załamaniu rąk w bezradności pozwala swemu dobytkowi się przyglądać, jak
tracą na zawsze! Z obór zwierzęta na wskroś się rozpierzchły i to jest ich ocaleniem.
Z sąsiednich wsi wozy konnej Ochotniczej Straży Pożarnej przyjechały i gasząc jedne
płomienie ognia, strawieniem w tym nie przybywa, gdy ogień wszystko pożera co ogarnął!
Po tym z sąsiednich gmin, jak z Sidry, Kuźnicy kilka zastępów Straży Pożarnej na
Starach przyjechało i kilka wspomagających z powiatu Sokółka płonącą wieś gasi.
Pożar ogromnie jest straszny! Wojewódzki helikopter z Białegostoku na "Antonowym
wzgórzu"* wylądował! Nas dzieci, helikopter bardzo zainteresował z prostej przyczyny,
skoro pierwszy raz go widzimy. I to jakby w jakimś tam stopniu pozwoliło na czas jego
obecności zapomnieć nam, co dzisiaj w naszej wsi ogromnie strasznego się stało.
Wszystkie dzieci jakie są, przybiegliśmy do helikoptera i mimo pożaru wsi, mając w oczach
przerażenie i strach, z zaciekawieniem przyglądamy się tej nieznanej nam maszynie,
która potrafi latać, pionowo wznosić się i zniżać. Z helikoptera Służba Medyczna
ludziom z pożaru urazy i oparzenia opatruje. A kto przez pożar z rozpaczy w utracie
dobytku, przytomność traci lub zachowuje się jakby postradał wszelkie zmysłu rozsądku,
temu zastrzyk lub lek doustny zostaje pilnie podany.
Mój dom płomieni ognia nie doznał, stoi dalej nienaruszony, ale widział jak od sąsiedniego
domu płomienie ognia z wiatrem na wschód w wieś poszły. Po pożarze wsi, gdy wróciłem
na własne podwórze, podszedłem do między z sąsiadami i z przerażeniem patrzę,
jak sąsiadka trzymając na rękach najmłodszą córkę z płaczem stojąc nad zgliszczami
spalonego domu, z ogromnym ubolewaniem opłakuje rodzinny los. Widok pożaru wsi,
wybuchających spod strzech budynków granatów powojennych, przerażenie mieszkańców
dorosłych, tym bardziej dzieci, wypędzanie bydła i świń z obór przed groźbą spalenia się
żywcem, panika ludzi i zwierząt, helikopter na "Antonowym wzgórzu". Na koniec już ze
swego podwórka, przy miedzy z sąsiadami, przyglądanie się niedopalonym zgliszczom
domu - bel na krzyż leżących o zapachu spaleniska i temu lamencie sąsiadki i płakanie
jej córek, nigdy nie wymaże mi się z mojej pamięci.
[ Historia wydarzenia z 1961 roku ]
...I tak następnie wydarzenie za wydarzeniem aż do dorosłości...
Objaśnienie: "Antonowe wzgórze"* - usytuowane jest po środku wsi, nazwa pochodzi
od właściciela tego obszaru ziemi, który nosił imię Antoni. I tak z pokolenia na pokolenie
do dziś określa się to wzgórze.
ODBUDOWA WSI PO POŻARZE
Jeszcze widać zgliszcza i czuć zapach po pożarze,
Na gruzach fundamentów dalej leżą przepalone bele.
Biegnę zygzakiem przez wieś, widzę smutne ludzi twarze.
Muszą odbudować wieś - to ich najważniejsze cele
Uporać się z tymi trudami i pokonać losową tragedię.
Ciekawość posyła nogi dalej i jest coraz weselej.
Tutaj leżą już bele budowlane o zapachu sosnowej żywicy,
Z niej wypływa lepiący klej, który jak stwardnieje doda belom większej żywotnicy.
Tam dalej cegły zwożą, nie wszyscy dom, stodołę,
Oborę chcą wybudować z drewna zatem cegły mnożą.
Rozbudowują gospodarstwa według dzisiejszej modzie.
Biegnę dalej aż zapędziłem się na początek wioski.
Tutaj kopią pod fundamenty, gdzie jeden sąsiad drugiemu pomaga z troski.
Po drugiej stronie ulicy już wynurzają się ścian fragmenty!
Podbiegłem, zaglądam co w środku?
Stoją z petami w gębie trzech robotników.
Krzyknęli do mnie: - Zmiataj stąd ty mały kmiotku!
Umykam z powrotem z tego miejsca nie dla smyków -
Biegnę drogą poza stodołami, tutaj idą odgłosy w młotku!
Wbijają ćwieki w stodół łaty, obok stają w krokwiach chaty
Ubrane już w łaty i w azbeście na początku.
Bez wyjątku na prawo dom na lewo łaty.
Od chaty do stodoły od stodoły do obory
Idzie łoskot w drewnie czesanym siekierą!
U nas na Podlasiu lasy stoją w bory.
Gospodarstwa ze strzechy zamienią się jak w dwory!
Pożaru zmory ludzie już za przeszłość biorą.
Czas już do domu zygzakowym biegiem wracać -
W nogach zygzak w oku wieś zmartwychwstała!
W pamięci i na sercu pozostało sprawę badać
I na papier ująć skoro dusza moja bardzo tego chciała.
PRZEBUDOWA DOMU
Na wschód cała wieś poszła z dymem.
Już ludzie ustali opłakiwać niedole z rymem.
Ze wzgórza w słońcu błyszczą się srebrzyście dachy w azbeście,
A ściany mienią się w kolorze złota iście.
Kto przechodzi tędy nie spojrzeć nie w sposób
Na dzieło odbudowy wsi rąk wielu osób!
Na zachód jak chałupy stały tak i stoją,
A miara czasu tylko je wykreśli lub ujmie ostoją.
Lecz mój dom, który stał między ogniem, a spokojem -
Czas ma wiekowy i jest świadkiem powstańców kosynierzy
Napoleońskich idących na "Moskali"* w pełnym boju.
Dom moczony deszczem, palony słońcem, smagany wiatrem i zimą mrożony -
Stał się podupadły, spróchniały i pochylony!
Rozbiórka pogrzebie zagmatwane historie ziemi podległej
I Niepodległej oraz wichry wojen: powstańczych, pierwszej
Światowej, bolszewickiej* i z nią poniesie w niepamięć ubiegłej.
Tylko fundamenty z kamienia będą spoczywać w starym zwyczaju.
Wrą roboty na starych podwalinach, otworem okien,
Belkami - spoczynek krokwi - ułożenie łatami
I śpiew stolarzy idzie w eter jednym tonem:
"Stoi dom w stanie surowym sosnowym!
Tralala, tralala, tralala, tralala, tralala, tralala".
"Haha, haha, haha, haha, haha, haha".
"Achacha, achacha, achacha, achacha, achacha, achacha".
I przeto w obecnej chwili przyszło się zamieszkać
W piwnicznej jaskini aż stanie się dom zamieszkaniem nowym.
https://photos.google.com/photo/AF1QipNLvI0QJTjzE_SzjtjEKMKPiPTdlExoR1_BxQmF?hl=pl
https://photos.google.com/photo/AF1QipOP1b1YZ3LjZYCHoifqrgP80pceUeLJRgo-JaFk
W piwnicy oprócz ciemnoty, chłodu i wilgoci
Nie raz nietoperz wleci, wystraszy mnie to ci!
Spać w nocy strach ogromny mnie ogarnia,
Nad głową strop piwniczny, to nie jasna miła poczekalnia.
I czym częściej w piwnicy po stropie oczami wodzę -
Tym bardziej ze strachu z dnia na dzień
Na duszy marnieniem od siebie odchodzę!
Czym bardziej dom w budowie powstaje,
Tym bliżej do wyjścia z nikłego piwnicznego życia,
Które na dziś los mi jeszcze zadaje.
Wreszcie nadszedł już czas opuścić piwniczne cienie,
Iż stoi w całej okazałości rodzinne mienie,
Które nazywa się: nowy dom.
Objaśnienia: "Moskali"* - żołnierze cara Rosji w czasie wojny napoleońskiej.
bolszewickiej* - wojny po napaści Bolszewików na Odrodzoną Rzeczpospolitą
za wodza Piłsudskiego w 1920 roku.
HALUCYNOGENNE NASIONA
Między podwórkami sąsiedzkimi nie ma płotu,
Bez granic w ruchu kurom, gęsiom, kaczkom i świńskiemu miotu.
Krótko jest po pożarze wsi, która nadal się odbudowuje.
Krótko po geodezji ziemi chłopom, która należała się im i już o nią nie pomstują.
Szwendam się po podwórku, jak dziecko półdzikie
Lub jak "Buszmen", co tylko niektóre słowa potrafię wymieniać jako polskie.
Wierzba, bez, leszczyna, czeremcha, grusza tak zwana "dula",
Między tym chwasty w których dziecko chłopskie hula.
Równe z chwastami o które się ociera
Lub za kurzymi gniazdami pod nimi się przedziera.
Pod chwastami drugi świat dostrzega:
Szczur, mysz, kurczaki i kura przebiega.
O pokrzywę, oset i "wilki"* się otrze
I do kurzego gniazda na czworaka dotrze.
Jaja, które w gąszczu chwastów znajduje -
Wybiera lub mamie wskazuje!
Chwasty, które nasiona mają dojrzałe strączkowe,
Zjada - po czym halucynacji w mowie doznaje!
Majaczy przed matką i Władkiem sąsiadem
Mówi: - Ja to zjadam!
Sąsiad Władek, mamie powiada:
- Jon, hetych nasianoł najełso! Spać jaho pałażyć, adna rada!
[ - On, tych nasion się najadł! Spać go położyć, jedna rada! ]
Objaśnienie: "wilki"* - czyli przekwitłe dojrzałe chwasty łopianu.
PIERWSZE ZAINTERESOWANIE PRZYRODĄ
Trudno smykowi nie wyjrzeć za płoty,
Kiedy tam łąka w poszyciu
Kolorowymi kwiatami wszędzie usłana.
Dalej lipy w gniazda bocianie ubrane
I bociany na lipach klekoczą!...
NA ŁĄCE
Idę po łące w kolorowych kwiatach po kolana utopiony,
Po czym zrywam je mamie, żeby zanieść do domu.
Mama powiedziała:
- Mały, pajdzi nazrywaj ih aszcze kamu.
[ - Synu, pójdź nazrywaj ich jeszcze komu. ]
Kwiatów raz jeszcze cały pęk nazrywałem -
Zaniosłem pod krzyż przydrożny:
https://photos.google.com/photo/AF1QipMqa6f34z7PEMkN5dykyQyt-55uqVwi2TzRpWpo
Tutaj zmarli w drodze do Nieba
Z ziemskim światem się żegnali.
DOGONIĆ I ZŁAPAĆ MOTYLA
Wracam na łąkę, dostrzegam motyle - gonię je!
Może złapię choć jednego za chwilę?
Motyl ucieka zygzakiem.
Gonię go na skróty aż przysiadłem rakiem -
Zmęczyły mnie moje buty.
Na boso szybszy będę od motyli,
Złapałem jednego w garść
I odkrywam delikatnie co chwilę.
Kruchy jest. Na dłoniach mam jego maść!
Poznałem okaz przyrody. Pomyślałem...
Leć motylu łąkowy.
Idę dalej zobaczyć "busłowe rody"* -
Po drodze mijając pasące się krowy.
Objaśnienie: "busłowe rody"* - określenie w języku etnicznym autora czyli bocianie gniazda.
SPOTKANIE Z BOCIANEM
Chodzi po łące, czerwone długie nogi stawia,
Szuka żab, nakarmić swoje w gnieździe brzdące.
Jak już żab się nałyka - wróci do gniazda
I z dzioba puści pawia.
Trzy małe boćki w gnieździe podane danie łykają.
Klekot od starych bocianów aż na "ślewczyznę"
Po łące i krzakach olchowych się roznosi!
I wszyscy uciechę mają.
Tam dalej na mokradłach,
Bocian drugi z drugiego gniazda chodzi.
Choć boję się, pogonię go. - Łach, łach!
W tym zdarzeń łąkowego uroku
Zapędziłem się aż na mokradła prawie pod rzekę.
Mam tutaj z jednego i drugiego boku kaczeniec,
Lilie wodne i kępy po których moja ciekawość idzie.
Przede mną krzaki olchowe,
W środku rzeka meandrem się snuje.
Zanim dowiem się, co mi opowie,
Przynajmniej z jedna zima przeminie.
Dzisiaj nie pójdę dalej tam,
Boję się zapędzić daleko tak.
S Z C Z U P A K I I R A K I
SZCZUPAKI
Ułożona przyroda-matka natura i usytuowana wieś jest tak,
Że zawsze wiosną, latem, nawet jesienią nad nią przeleci nie byle jakiś tam ptak.
Rzeka okalająca wieś, przez olchowe krzaki, łąki, zakolami leniwie się snuje.
W środku na gruncie suchym wieś po pożarze do zimy całkowicie się odbuduje.
Na polach zboża zanim w dojrzałe kłosy się zmienią
I rychły czas nadejdzie chłopom klepać kosy.
Tymczasem u stryja przyszła ochota iść na ryby aż usta się pienią,
Szuka ościenia, chodzi po podwórzu i pod nosem sam do siebie mówi:
"Dzie jon padziełso?"
[ - Gdzie on się podział? ]
Głową kręci, wzrokiem po podwórzu wodzi...
Już ma w ręku, ościenie znalazł,
Którym już może ze sto szczupaków na brzegu rzeki wyłożył?
Ręką machnął do mnie i powiedział:
- Mieciu, chadzi siuda, mały moj bratanok!
[ - Mieciu, chodź tutaj, mały mój bratanku! ]
- Czas uziać cibie na ryby, kali uże hetaho czasu dażył.
[ - Czas wziąć ciebie na ryby, kiedy już tego czasu dożył. ]
Idziemy miedzą, przysiadam, szczaw skubię.
Kłosy zboża przez wiatr ukłony robią.
Gonię stryja, bo się zgubię!
Między łanem zboża złotym, a bagnem w kształcie koła*,
Gdzie się znajdują różne ptaki, jest łąka,
Tutaj nade mną jeden lot swój na niebie zawisł,
Jest to skowronek taki, którego śpiew tak bardzo uwielbiam.
Idąc do rzeki, bagno okrążyć trzeba, w nim kaczki lądując swój lot kończą.
Czajki bez końca lot czynią aż spojrzeć jest miło.
Obcując z przyrodą i błotnymi ptakami, bagno obeszliśmy
I ku rzece w olchowe krzaki weszliśmy.
Stryj spragniony drogą, z menażki część wody upił
I brzegiem rzeki podążając dalej uwagę skupił!
Wskazując palcem, powiedział:
- Uhladajsa bratanot, a wot tam jon staić!
[ - Patrz bratanku, o tam on stoi! ]
Jak kot zaczął się skradać, iż boi, że kroki nad brzegiem rzeki stawiane -
Poniosą fale drgań po wodzie i umknie szczupak nimi spłoszony
Do brzegu po stronie drugiej, wtedy stryj szczupaka może zgubić?!
Kilka kroków delikatnie za nim postawił,
Na moment przykucnął, żeby cień się nie pojawił!
Po chwili oścień w wodę zanurzył i w szczupaka do dna jak nie przysolił.
Gdy oścień z wody wynurzył, a szczupak na nim nabity,
Konając z życiem jeszcze z bólu się zwijał,
Kiedy na brzeg rzeki szczupaka położył, szczupak już nie żył.
Ja go z radości do sobie przytuliłem, ciężki i śliski jest.
Dobrze, że nie żyje, bo jeszcze do wody uszedłby mi.
Stryj za szczupakiem drugim upatrywać zaczął, idzie, spogląda...
I tutaj znowu szczupaka bydlaka zobaczył!
Czai się za nim wpatrzony, jak go podejść i na oścień nabić?
Szczupak zorientował się, wodę ogonem zamulił i uszedł.
Trzeba na drugą stronę rzeki przejść.
Woda przeźroczysta już się staje - wyraźne spojrzenie daje.
Stryj, brzegiem rzeki chodzi, szczupaka wypatruje, szczupak stale go zwodzi.
Wreszcie go dostrzegł!
Brzeg suchy jest, drgań woda nie ma, cień słupem na wodzie nie spoczywa,
Dopaść na oścień szczupaka okazja pojawiła się jak żywa!
A że stryj utykający na nogę jest, nogi stawia trudniej,
Między krokami dużo krecich kup, wyschnięta długa poplątana trawa,
W dodatku olchowe krzaczki, sitowie, trzciny.
Ach, jak ciężko stryjowi jest z tej winy.
W końcu, stryj trafił w miejsce wygodne, gdzie szczupaka dojrzał -
Oko przymrużył, spojrzał, oścień do wody zanurzył
I gdy już dźgnąć szczupaka ruch miał wykonać,
Tymczasem szczupak jak stary lis,
Który być może już nie raz z takiej opresji uchodził,
Nie ma zamiaru na ościeniu skonać.
Ogonem zamieszał, wody przeźroczystość wzburzył
I uszedł, zanim stryj ponownie ościenia użył.
Ściga go dalej, szczupak zygzakiem uchodzi -
Mylne powroty wykonuje, stryja zwodzi,
Aż stryj serdecznie już się wkurzył!
I powiedział: - Job jaho mać, uciakaja.
[ - Cholera jasna z nim, ucieka. ]
Lecz nigdy, jak Aborygen nie ma tego dość.
Chwilę poczekał, mętna woda uszła, okiem przymrużonym
Patrzy po przybrzeżnym rzeki tataraku
I aż wreszcie na płyciźnie szczupaka dojrzał i powiedział:
- Chalera na jaho!
[ - Cholera z nim! ]
- Smatry, bratanok!
Tam jon utkwiłsa i staić baz widocznaho znaku!
[ - Patrz, bratanku!
Tam on utkwił i stoi bez widocznego znaku! ]
Stryj podchodzi za szczupakiem bliżej,
Oścień nad wodą trzyma coraz niżej,
Powoli zanurza do wody i jak szczupaka nie dźgnie -
Wyjmuje z wody na ościeniu nabitego.
Na duszy stryjowi i mnie lżej.
Kilowe cielsko na brzegu leży i już skonać czas mu mierzy.
Biorę szczupaka i obiema rękoma trzymam.
Z uciechą do stryja krzyknąłem:
- Maju jaho!
[ - Mam go! ]
Stryj powiedział:
- Da chaty, sam jaho niasi.
[ - Do domu, sam go nieś. ]
Nieść szczupaka duma i wiara...
Objaśnienie: bagnem w kształcie koła* - teren podmokły jak szuwary między polem,
a krzakami olchowymi i rzeką terenu, który należy do obszarów wsi autora biografii.
RAKI
Słońce z nieba w lato praży...
Stryjowi wybrać się na raki już się marzy.
Gwizdnął do mnie!
Echem po podwórzu się rozeszło!
W mgnieniu powiek na podwórzu już jestem, czasu nic nie zeszło.
Stryj powiedział:
- Chodź, bratanok, dzisiajka na rakie,
Pahodnaja niebo warożyć dobryja znakie.
[ - Chodź, bratanku, dziś na raki,
Pogodne niebo wróży dobre znaki. ]
Połów z pewnością obfity będzie.
Dzisiaj raki można spotkać wszędzie!
A że stryj z doświadczenia i wiekiem jest stary,
Dla mnie smyka przekaźnikiem wiedzy niczym dobre dary...
Podążamy za stodołą, miedzą, spoglądam,
Tam w lipach w trzech bocianich gniazdach po trzy młodziaki siedzą.
Z miedzy na pachnącą łąkę weszliśmy i zanim połowę przeszliśmy -
Idąc napotkaliśmy zajączka młodziaka, ze snu się zerwał!
Gonię go, lecz mi umknął.
Pościg mój krótko trwał, bo zajączek zygzakiem między krzaki chodu dał.
Na pociechę trzy motyle z łąki wyleciały, aby byle,
Nektarem z kwiatów są upojone,
Zygzakiem lecą chwilę i z upojenia do snu na kwiat przysiadły.
Gdzie kwiat łąkowy zapylony - tam swój żywot wiedli...
Pszczoła, choć w objętości jest mniejsza,
Lecz do skupienia uwaga jest pilniejsza!
Widzę już z dala, jak do ula w niskim locie się oddala.
Dalej...
Choć łąką, lecz stąpać po suchym gruncie już się kończy -
Weszliśmy na mokradła - w nich dużo roślinnych pnączy.
Jak mnie smykowi raz po kępie, raz po trzęsawisku
Nogi stawiać jest raz za wysoko, raz za nisko.
Motyl nawet tutaj na lilie wodne zawędrował,
Żaba ukryta pod liściem, los bocianowi tymczasem ją nie podarował.
Kręcę głową za bocianem, czajką, kaczką, kulikiem
Aż w mokradła wpadłem, ja nieboraczek,
Choć zmoczony na spodenkach, koszulce aż do głowy,
Ale przerwać wyprawę po raki za żadne skarby nie ma mowy.
Już w prześwicie krzaków widać rzekę,
Wokół rzeki słychać niezliczoną ilość ptaków.
W słońcu obserwując je, przymrużyłem powieki.
Chwila miła, wczoraj była tylko się śniła,
Dziś na jawie już widzę rzeka meandrem płynie leniwa.
Ciężki oddech łapię ze wzruszenia...
Stryj ciężki oddech łapie ze zmęczenia...
Jak tu pięknie wśród starych olch i przyrzecznych chaszczach,
Nad korytem rzeki widzę nawet krzaki porzeczki czerwonej i malin.
Już doszliśmy w miejsce, które stryj wybrał,
Na suchym brzegu rzeki przysiedliśmy, racząc się jej urokiem,
Obejmuję widok całym wzrokiem
I pojąć za nic nie mogę, jakoś płynie ona tak krzywo.
Tam gdzie widok olchami ją zasłania,
Po obu stronach widzę naraz jakby rzek kilka, o dziwo.
Za rakiem, jak za szczupakiem chodzić brzegiem rzeki nie trzeba.
Drgań nad brzegiem i słup cienia z nieba nic nie zmienia.
Położył się stryj nad brzegiem rzeki i począł zanurzać rękę do nory.
Ze strach, co tam będzie aż przymrużyłem powieki.
A u stryja ani krzyku, ani jęku,
Po czym wstał znad koryta rzeki i powiedział:
- Uhladajsa, bratanok, szto maju w rucce!
[ - Zobacz, bratanku, co mam w ręku! ]
A ja na to:
- Raka czyrwonaho z szczypcami z pieradu,
Z zadu chwost padwiniany, jakby z lusok jest złożany.
Jon z takoho radu.
[ - Rak czerwony ze szczypcami z przodu,
Z tyłu ogon podwinięty, jakby z łusek jest złożony.
On z takiego rodu. ]
Stryj z głowy czapkę zdjął i powiedział:
- Za chrybiot jaho biary, jakby trawu skubał!
Rabi tak usie z im! Wiedajasz.
[ - Za grzbiet go bierz, jakobyś trawę skubał!
Rób tak zawsze z nim! Wiesz. ]
Ja stryja nie posłuchał i raka dotykałem jak żem chciał.
Rak jak za palec uszczypnął mnie, krzyknąłem:
- Aua!
Stryja raki nie imają się w każde zanurzenie ręki do nory.
Mnie przeszywa biernym strachem niczym senne zmory.
Stryjowi z garści wpełzają raki do czapki,
Niczym u komika z kapelusza kotki w białe łapki.
Rak po raku z nor stryj tak wyjmował
Aż pełną czapkę raków napakował!
Gdy chciałem dalej z rakami się pobawić,
Stryja radę zapamiętał, żeby znów na ból palca się nie żalić.
I nie tykałem już w raka kleszcze,
Toć i dalej palec bolał jeszcze.
A toż brałem raki za grzbiet, jakobym trawę skubał.
W kleszcze raków nie wkładałem palec tylko kijkiem żem dłubał.
Gdzie dziś jest tak w Polsce?
A i na Podlasiu mało już gdzie jeszcze!
PIERWSZE SPOTKANIE ZE ŚMIERCIĄ
Zmarła sąsiadka przez jeden dom,
Jeszcze nie z wieku, a z choroby.
Jestem tak mały, że słabo są mi znane groby,
Tym bardziej śmierć, która spadła na nią,
jak podczas burzy z nieba grom.
Dom, który jest w chorągwiach pogrzebowych,
Że tutaj leży osoba zmarła
Nie wzbudza we mnie żadnego przerażenia.
Przybiegłem zobaczyć nawet bez strachu,
Iż jeszcze nie rozumiem czemu rodzina zmarłej
nad nią tak mocno płacze?
Podchodzę do sąsiadki, która leży w trumnie -
Przyglądam jej się jak na śpiącą...
I całkiem nie pojmuję czemu jest nie żyjącą,
I tak ze złożonymi rękoma leży tak cicho dumnie?
Świecę palącą ma włożoną w dłoniach,
Czuję omdlewający zapach i zapach zmarłej.
Widzę bladość na jej policzkach,
Tylko nie pojmuję czemu nie żyje?
POETYCKIE ZAŚLUBINY
Jestem już na tyle dość podrośniętym chłopcem,
Że z ciekawości przyrody zapędzam się poza dom na chłopskie rozłogi.
Spotykam podlaskich wyżyn pagórki na których rośnie kwitnąco biało-niebieski łubin.
Wchodzę w jego gąszcz i woń - chrzci mnie po wyniosłość poetyckich zaślubin...
Jest mi tutaj jak w raju - czuję się jak Boży mały Anioł.
Owady, które spijają nektar łubinu, szepczą mi o cichej poezji...
Czuję się jak dziecko Mickiewicza i za nic nie chce mi się wyjść z tego polnego raju.
Na niebie ukazał mi się znak w postaci Boga! Przybył do mnie!
Błogosławił mnie. Następnie powiedział: - Ty, mój Boży synu, jutro będziesz poetą.
Natchniony wonnym zapachem łubinu, wzruszony obecnością Boga,
Wracam lekki jak Anioł ścieżką przez pola i łąki do domu.
OPOWIEŚĆ Z DZIECIŃSTWA
Nikt nie czyta mi żadnych bajek, nie uczy nawet ojczystej mowy,
Rąbią gwarą etniczną jak leci w chłopskiej rodzinie.
Jestem już sporym chłopcem przed pójściem do szkoły,
A nie umiem rozmawiać w ojczystym języku.
Ojciec ani matka nigdy nie biorą mnie na kolana,
Mają ważniejsze zajęcia i obowiązki, niż obyczaje,
Które obowiązują gdzieś hen daleko stąd w rodzinach z dobrych domów.
Gdy przyjdzie jakiś chłop ze wsi do nas,
Huśta mnie i brata na swojej nodze, ale jest uciecha.
Do snu też nikt nie utula, nie śpiewa żadnych piosenek.
Za to ptaki uczą mnie języka mowy, polne wiatry słuchania,
Łąki i zboża wrażliwości, rzeka ciszy, obyczaje miłości do ludzi,
Lasy przetrwania, grzmoty strachu, przydrożny krzyż wiary,
A Bóg umiłowany wychowa na poetę.
WIDOKÓWKA DZIECIŃSTWA
Wiosną:
Przemierzam miedzą, na prawo i lewo otula mnie zboże zielone,
przede mną łąki naturalne, zżółciały mlecz pachnie przy mnie,
wonny jestem jakobym w nim by urodzony.
W "okrągłym błocie" czajki podobnie jak jaskółki rysują w powietrzu koła.
Po dojściu do mokradeł idąc po kępach przestępuję lub przeskakuję z jednej
na drugą, szukam ptasich gniazd aż do tych miejsc odkąd zaczynam się bać.
Latem:
Wśród dojrzałych zbóż rośnie groch obfity w strączki, tę roślinę lubię niczym
słodycz rówieśników z dobrych domu. Gdy wchodzę w groch własny, buszuję
w nim do woli i bez lęku przed ucieczką w razie nadejścia właściciela gospodarza.
Gdy podkradam się w groch sąsiada, kładę się w nim na czas pobytu i zajadam
strączki do woli nawet z łupiną, gdy jest jeszcze nad zbyt zielona.
A gdy jestem na stojąco, spieszę się z niepokojem chaotycznie strączki zrywając
i pakując do kieszeni krótkich spodenek i rozglądając się czy w razie nie nadchodzi właściciel?!
Świadkiem jest tego nad głową skowronek, pierzaste anioły, cień i słońce.
Obok mnie zboża złote i wiatr, który po moim niewinnym ciele powiewa.
Z Nieba patrzył na to Bóg, który ma mnie w swojej opiece, mimo buszowania w cudzym grochu.
MAŁY CHŁOPIEC NA ŁONIE NATURY
Jestem wśród wiosny i lata, wśród łąk, gęstych olch,
w środku wolno sennie płynie rzeka mego dzieciństwa.
Gdy chcę się bawić; biorę wiadro lub kosz i na sznurku
zanurzam do wody - czekam... aż napłynie małych płotek.
Wyciągam kosz, rybek jest tyle, że zliczyć nie potrafię,
wrzucam do wiadra z wodą. Ojciec ze stryjem łąkę koszą:
szy, szy, szy, szy, szy, szy szelest kos słyszę wyraźnie,
a gdy kosy osełką ostrzą echo rozlega się po "ślewczyźnie".
Jestem spokojny i cichy jak te rybki, które złowiłem,
szelest i ostrzenie kos świadkiem jest, że pod dobrą opieką jestem.
Utopić się nie w sposób jest, woda jedynie do pas sięga.
Czuję zapach olchowych liści, trawy, rzeki i rąk płotkami.
W pobliżu gołąb dziki się przygląda z "afrykańskiego kolczastego drzewa"*,
wysiaduje swoje dwa jaja w gnieździe skromnie zbudowanym z suchych patyków.
Jestem na łonie natury wśród łąk, krzaków olchowych, rzeki,
jestem tak mocno wzruszony i tak jest mi dobrze i miło,
bo jestem w miejscu, które dobry Bóg stworzył.
Objaśnienie: z "afrykańskiego kolczastego drzewa"* - autor mam na myśli stary głóg.
W DZIECIŃSTWIE NA WSI
W dzieciństwie na wsi przyglądam się przyrodzie i z nią obcuję...
Przyglądam się, jak drzewa, rośliny wydają pąki, liście, kwiaty, owoce.
Dotykam, wącham po czym w sumie zjadam.
To uwrażliwi ukształtowaniem na lata późniejsze życia,
żeby szanować przyrodę, która jest życiem i która daje życie.
Obcowanie z ptakami i zwierzętami domowymi jak i dzikimi
w dzieciństwie sprawia wielką frajdę,
z czego obcuje się z żywym życiem.
Zabawki w mieście tego nie mogą zastąpić.
GDY JESTEM MAŁYM CHŁOPCEM
Często biegam do sadzawki do której wpływa wodny strumyk.
W sadzawce najpierw roi się od skrzeku żabiego - ...później od kijanek - po tym od żab.
Są też pijawki, ze względu których nie lubię wchodzić do wody,
czasami sadzawkę tylko przepłynę wpoprzek.
Przy dopływie i odpływie strumyka jest dość głęboko i nie muliście,
w tym miejscu najczęściej lubię przebywać,
skoro na dnie prądem wodnym naniesiony jest żwirek ze strumyka.
W tym miejscu nurkuję chłodząc ciało rozgrzane po bieganiu na "ślewczyźnie".
Po tym od sadzawki idę już jakby małą rzeczką aż ku rzece,
gdzie jest pełno dorodnych ryb - takich, że po złowieniu trudno jest utrzymać w dłoniach.
[ Klawo jest jak cholera ]
Gdzie tam miasto z tym może się zrównać.
POCZTÓWKA Z DZIECIŃSTWA
Kiedy uczę się poznawać i kochać świat, mam zaledwie sześć lat.
W obwodzie gospodarstwa wiejskiego nie ma płotu,
A bardzo wiosennie, pachnąco i tak miło jest.
Mogę na łąkę zapuścić się tak daleko ile we mnie odwagi.
https://photos.google.com/photo/AF1QipPM84Y9j2NzN12vz5EoCyrqUONjq26_FCiGSvdG?hl=pl
Tam łąka kolorowa powita mnie, motyli i os cała śmiała zgraja.
Na łące tak bardzo pachnąco jest, że nawet we śnie tak by się nie przyśniło.
Jaskier się wyróżnia, pod nim mlecz widnieje, w kretowiskach krety buszują,
Czasami odważniejszy na zewnątrz pyszczek wysunie, by szybko się schować,
Gdy idąc przeze mnie ruchy ziemi poczuje. W ogródku warzywnym: marchwią,
rzodkiewką, ogórkami, szczypiorem i sałatą intensywnie pachnie…
Jest swojsko, gdy w ogródku się stoi. Tuż obok torfem i wilgocią ziemia pachnie.
W olszynowych krzakach kukułka kuka, słowik na całą olszynę śpiewa.
Słuchając go, z niewyspania tymczasem ziewam, ale to niczego nie popsuje.
Na „buślenicy”* „busły”* klekotem to udobitniają aż dzioby im się rozgrzewają.
https://photos.google.com/photo/AF1QipMj20C_iR9GscAXLH46cMekj7aw0Aaz5ctiqqC-
A kiedy w olszynach doszedłem do rzeczki, w której ryb nie ma, ale obok rosną porzeczki.
Ze smakiem zjadam z ogórkiem z matczynego ogródka. Żab jest tyle, że krok postawię
I już pluskają do rzeczki uciekając przede mną byle, choć nie jestem bocianem,
Co mógłby pozbawić je życia zjadaniem. Jestem chłopcem botanicznym,
Który ma wyrosnąć na poetę - już teraz wskazując palcem sam sobie,
Co mnie czeka na łące, w krzakach, nad rzeczką, w stawie?!
Spostrzegłem na ziemi w gniazdku skowronka, w krzakach widzę - obserwuję, dotykam,
Chronię lęgów ptasiego zarzewia. Tak pięknie jest być wiejskim chłopcem,
A jeszcze piękniej jest stać nad ptasim gniazda kopcem.
Kiedy wstąpiłem na mokradła, szuwary, znajduję gniazdo kulika, kaczek kilka pary.
Wielka szkoda mi jest, że ptak się spłoszył, gdyby był jak gołąb domowy, na nim rękę położyłbym.
A tam już, gdzie zygzakiem rzeka się snuje, nad wyraz myśl podnieceniem się wykuwa...
Tam nie raz sum na brzegu lubi grzbiet wygrzewać, co mi tylko jest dłońmi,
Jak łopatą wyrzucić go na brzeg rzeki i po tym radować się, że ja jak myśliwy sprzed greki*.
Do domu z łupem wracać jest radośnie, że takie na jawie spotkają mnie baśnie.
...I dlatego między innymi, kiedy dorosnę stanę się poetą, bo od dziecka kocham Naturę Przyrodę,
Jak poeta swój wiersz.
Objaśnienie: "buślenicy" - w języku etnicznym autora po prostu bocianie gniazdo.
"busły"* - czyli bociany.
sprzed greki* - autor miał na myśli, jak za czasów dawnych.
TUTAJ, GDZIE LUDZIE WSI CHODZĄ ŚCIEŻKAMI
Tutaj, gdzie ludzie wsi chodzą ścieżkami. Jestem tak mały, że w zbożu mnie nie widać.
Bez końca drogi chcę tą ścieżką iść, chcę aby ścieżka nigdy się nie kończyła.
Zapachy zbóż, idąc ścieżką są tak żywe: żyta, owsa, jęczmienia, pszenicy.
Później będą kwitnąć na pagórkach: groch, gryka, łubin, który przypomina polne mimozy.
Nad głową śpiewają skowronki. Zza polnej drogi nieopodal stąd dobiega zapach leśnej żywicy
i szumi wiatrem sosnowy las "szubienica". A że las jest na pagórku, widać całą okolicę.
Tutaj, gdzie ludzie wsi chodzą ścieżkami. Nie tylko polnymi, ale i łąkowymi do chłopskich robót.
Wiatr przywiewa zapach mleczu, jaskieru, koniczynki, wierzb i olch. Nad głową kraczą wrony.
Na wieczór mgły unoszą się nad ziemią, które przenikają ludzi, jak duchy, lecz nikt skrzywdzony
nie zostaje.
Tutaj, gdzie ludzie wsi chodzą ścieżkami. W rzece z roboty zwilżają rozgrzane ciała,
żeby je ostudzać i z potu obmywać. W olszynach słowiki tak głośno śpiewają, że tylko
uszy do słuchania nadstawiać.
Tutaj, gdzie ludzie wsi chodzą ścieżkami. Tutaj jestem ja, mały wiejski chłopiec.